[the_ad_group id="53"]

Jestem łącznikiem pomiędzy starszymi, a młodszymi

Rozmowa z Damianem Szutą, 21-letnim obrońcą i kapitanem czwartoligowej drużyny seniorów Tomasovii.

 

ReWizje Tomaszowskie: Trzecie miejsce, jakie zajmuje Tomasovia po przedłużonej o jedną kolejkę rundzie jesiennej, to wynik odzwierciedlający waszą aktualną postawę i możliwości?

Damian Szuta: – Nie jest najgorzej, chociaż mogłoby być dużo lepiej. Najbardziej szkoda meczu z Victorią Żmudź, gdzie w doliczonym czasie straciliśmy bramkę i spotkanie to zakończyło się podziałem punktów. Żałujemy też remisu ze Spartą Rejowiec Fabryczny i przegranej z Ładą Biłgoraj. Mamy jednak bardzo duże możliwości i jestem pełen nadziei, że przełoży się to na rundę wiosenną.

Prowadzi Lewart Lubartów, który jednak potrafiliście pokonać przed własną publicznością. To dowód na to, że jednak nie jest taki mocny, jak wskazuje na to tabela?

– Lewart to dobra drużyna, szczególnie teraz, gdy pozyskali kilku bardzo dobrych zawodników. Nie czujemy się jednak od nich gorsi co potwierdziliśmy wygrywając z nimi 2:1. Mamy pięć punktów straty i praktycznie całą rundę wiosenną przed sobą. Zobaczymy jak będzie to wyglądało na koniec sezonu. 

Za niespodziankę można uznać postawę Włodawianki Włodawy i Huraganu Międzyrzec Podlaski, sąsiadujących z wami w tabeli. Spodziewałeś się, że któraś z tych ekip może być dla was jakimkolwiek zagrożeniem?

– Jest to dla mnie duże zaskoczenie, ponieważ Huragan jest beniaminkiem, a po rundzie jesiennej zajmuje wysokie, czwarte miejsce. Co do Włodawianki to gra tam kilku doświadczonych zawodników, mają poukładany zespół, dlatego znajdują się w czołówce ligi.

Tomasovia też jest „w czubie” tabeli i liczy się w walce o awans. Jego brak będzie rozczarowaniem?

– W pewnym stopniu na pewno tak, ale bez jakiejś większej rozpaczy. Przed sezonem nikt głośno nie mówił, o tym, że gramy o awans, naszym zadaniem było i jest wygrywanie każdego kolejnego meczu i na tym się skupiamy. Gdyby się udało wygrać ligę i awansować to byłoby super, jednak póki co nie róbmy za dużej „napinki”.

Rozegrałeś 15 meczów, zaliczając najwięcej minut na boisku. Zdobyłeś dwa gole i czterokrotnie asystowałeś. Dobre statystyki jak na środkowego obrońcę.

– Zawsze mogłoby być lepiej. Szczególnie że miałem jeszcze kilka bardzo dobrych okazji, aby wpisać się na listę strzelców. Chociażby w ostatnim meczu z Kłosem Gmina Chełm, byłem sam na sam z bramkarzem, niestety nie udało się strzelić bramki.

Występujesz w defensywie, ale wielokrotnie włączasz się do akcji ofensywnych. Takie zadania stawia przed Tobą trener Paweł Babiarz, aby nie tylko bronić, ale i atakować?

– Jest to jakiś jeden z naszych atutów i stwarzamy z tego zagrożenie. Często śmiejemy się w szatni, że „Szucik” klasycznie zrobił swoją „firmówkę” (śmiech). A teraz tak na poważnie, to najważniejsze jest, aby zagrać na zero z tyłu. Gdy to nie szło po naszej myśli i był niekorzystny wynik, to wtedy przeważnie trener Paweł Babiarz przesuwał mnie do przodu.

Może fakt, że tak dobrze radzisz sobie z przodu wynika też z tego, że w grupach młodzieżowych byłeś ustawiany głównie ofensywnie?

– Na pewno tak. W juniorach przeważnie grałem na pozycji napastnika bądź bocznego pomocnika. Przychodząc do seniorów również tak zaczynałem.

A gdzie Ci się lepiej gra?

– Tu i tu dobrze się czuje, jednak wolę grać na pozycjach ofensywnych.

Sześć żółtych kartek, najwięcej w zespole, to dowód na Twoją ostrą grę?

– Może nie tyle ostrą, co twardą. Kilka kartek dostałem też za dyskusje z sędzią, może kiedyś z tego wyrosnę.

Czyli, krótko mówiąc, wykorzystujesz fakt, że jako kapitan, do czego jeszcze wrócimy, możesz pozwolić sobie na więcej w dywagacjach z arbitrami.

– Może nie do końca o to chodzi, po prostu często nie zgadzam się z decyzjami sędziów i zdarza mi się powiedzieć parę słów za dużo. Wydaje mi się, że może to być spowodowane tym, że chcę jak najlepiej, a czymś takim tylko sobie szkodzę. 

Z pewnością wielu zainteresuje, jakie relacje macie z Wesleyem Vincentem Cainem. Kanadyjczyk zdołał wpisać się w drużynę golami i asystami, a czy także swoją osobowością i podejściem do codziennych zajęć?

– Wesley to bardzo dobry piłkarz oraz kolega. Dołączył do nas podczas obozu w Zwierzyńcu, szybko się zaaklimatyzował, co pomogło mu później na boisku. Jest osobą z dużym poczuciem humoru, jednak gdy przychodzi trening czy mecz, podchodzi do tego w pełni profesjonalnie.

Jak się z nim porozumiewacie? Zdołał już przyswoić kilka słów lub boiskowych komend po polsku?

– Przeważnie po angielsku, choć trochę już rozumie w naszym języku. Z boiskowych komend to zna takie podstawowe, czyli np. „czas”, „plecy” itp.

Zadebiutowałeś w zespole seniorów 10 października 2014 roku w meczu z Wisłoką w Dębicy. Wszedłeś dopiero w 88. minucie, a więc za wiele nie zdziałałeś, ale na pewno były to dla Ciebie jedne z najważniejszych minut w życiu.

– Tak, na pewno zapamiętam tę chwilę na długo, szczególnie że wtedy też zapisałem się w notatniku sędziego z żółtą kartką (śmiech).

Twoją pierwszą bramkę, strzeloną 29 października 2014 roku przeciwko Motorowi Lublin, zrelacjonowaliśmy w następujący sposób: „Z autu piłkę w pole karne wrzucił Kamil Groborz, tam jej lot przedłużył jeden z obrońców Motoru, a do futbolówki dopadł Damian Szuta i do niemal pustej bramki bez problemu udało mu się ją skierować. Zegar wskazywał wówczas 14. minutę pojedynku. Debiutancka bramka w III lidze w wieku 16 lat przeciwko Motorowi – brzmi nieźle, prawda?” Pamiętasz coś więcej z tamtego dnia?

– Piękna sprawa. Kojarzę, że po strzeleniu bramki nie mogłem w to uwierzyć i nie wiedziałem gdzie biec, co robić, jak się cieszyć. Po meczu otrzymałem wiele telefonów i smsów od znajomych z gratulacjami.

Zderzenie z piłką seniorską dla wielu bywa trudne, Ty jednak potrafiłeś płynnie przejść do najstarszej grupy Tomasovii. Z czego to wynikało?

– Wydaje mi się, że to wszystko dzięki temu, że omijały mnie poważniejsze kontuzje i nie opuszczałem treningów. W tym wszystkim pomógł również charakter oraz ambicja.

Skoro pytałem o pierwszy mecz i bramkę, to nie mogę nie zapytać o pierwsze spotkanie w roli kapitana.

Bardzo fajne doświadczenie i kolejny krok w mojej przygodzie z piłką. Pierwszy mecz jako kapitan rozegrałem przeciwko Powiślakowi Końskowoli 30 marca tego roku w sezonie 2018/2019, wygraliśmy 3:0. Opaskę przekazał mi „Pepos” (Piotr Waśkiewicz – przyp. red.), za co mu bardzo dziękuję.

Trenerzy, z którymi miałeś okazję współpracować, zgodnie określają Cię mianem ambitnego i pracowitego zawodnika. Wskazują, że do każdego treningu czy gierki podchodzisz zawsze profesjonalnie i na pełnym skupieniu. Jak odbierasz takie komplementy?

– Dziękuje wszystkim trenerom za taką ocenę, bardzo miło posłuchać takich słów o mojej osobie. Z pewnością motywuje to do dalszej pracy.

Myślisz, że takim właśnie podejściem zapracowałeś sobie na opaskę kapitana? Trudno przypomnieć sobie drugiego zawodnika, który w tak młodym wieku w naszym zespole piastował tak odpowiedzialną funkcję.

– Na pewno jest to jeden z elementów, dzięki którym zostałem kapitanem. Jestem w tej drużynie już od pięciu lat i mam ze wszystkimi bardzo dobry kontakt. Jestem takim łącznikiem starszych zawodników z młodszymi.

W 2017 roku byłeś wraz z drużyną juniorów starszych Tomasovii bliski sukcesu, jakim byłby awans do Centralnej Ligi Juniorów. Po niezwykle wyrównanej batalii promocję uzyskała Wisła Płock, choć nie wygrała żadnego z dwóch meczów. Na jednym ze zdjęć Karol Krawczyk wali pięścią w murawę, a Ty leżysz załamany obok bramki. Czy tamta sytuacja w pełni obrazowała, jak się wtedy czuliście?

– To była bardzo fajna przygoda. Niestety nie udało się awansować, szczególnie, że prawie do 70 minuty wygrywaliśmy 2:0. Mecz zakończył się remisem 2:2, a bramki straciliśmy po bramkach samobójczych. Każdy z nas dał z siebie w tym dwumeczu 110%, niestety nie udało się wygrać, stąd ten obrazek po ostatnim gwizdku.

Od zeszłego sezonu w seniorach gra też twój brat, Jakub. Choć jest zawodnikiem zdecydowanie bardziej ofensywnym od Ciebie, to czy widzisz jakieś podobieństwa w waszej grze? A może jesteś jego zupełnym przeciwieństwem?

– Podobieństwo, jakie widzę w naszej grze to ta zaciętość i twarda gra. Jakub bardzo dobrze stoi na nogach, potrafi utrzymać się przy piłce i dobrze ją potem rozegrać, co jest bardzo potrzebne na pozycji napastnika. Dodatkowo w polu karnym „szuka go piłka”. W rundzie jesiennej strzelił już siedem goli, co dla 17-letniego zawodnika jest dużym osiągnięciem. Oby tak było dalej.

Waszym największym fanem jest tata Krzysztof. Jak cenne jest dla was jego wsparcie?

– Wsparcie od rodziców jest czymś, co napędza do działania. Tata jest na wszystkich meczach, domowych czy wyjazdowych, zdarzało mu się jechać na spotkanie bodajże do Końskowoli busami z przesiadką. Ogromny szacunek. Tak jak nasz tata, tak i mama jest naszą największą fanką. Na wyjazdy nie jeździ, ale zawsze śledzi wynik w Internecie i komentuje posty na Facebooku (śmiech).

Słyszy się o zainteresowaniu Twoją osobą zespołami z wyższych lig. Jesteś gotowy na ewentualne nowe wyzwania?

– Oficjalnie nic mi o tym nie wiadomo, jednak do końca tego sezonu na pewno zostanę w Tomasovii. Co będzie później, zobaczymy.

 

Kamil Kmieć

 

źr. Rewizje Tomaszowskie